W środę odbyła się wyjątkowa rozprawa sądowa dotycząca hipoteki frankowej. Co sprawia, że ten przypadek wyróżnia się spośród innych? Kredytobiorcą jest bankowiec z dużym doświadczeniem na rynku finansowym, który domaga się unieważnienia aż czterech frankowych umów.
Bankowiec, który przez ponad dekadę pracował na wysokich stanowiskach w bankach, spiera się z bankiem o to, na ile znał ryzyko walutowe i jakie znaczenie miała jego wiedza zdobyta przez lata pracy. Według wyliczeń banku, kredytobiorca w przypadku unieważnienia czterech umów uzyskałby prawie 3 mln zł korzyści w stosunku do sytuacji, gdyby zaciągnął analogiczne kredyty w złotych.
Prawnicy banku twierdzą, że postępowanie dowodowe wskazuje na to, że klientowi nie należy się ochrona konsumencka, gdyż nieruchomości finansowane kredytami były wynajmowane, a kredytobiorca de facto był przedsiębiorcą. Z drugiej strony, pełnomocnicy kredytobiorcy uważają, że konieczna jest pełna ochrona konsumenta niezależnie od stanu majątkowego, wiedzy, doświadczenia czy liczby przeprowadzonych transakcji.
Sprawa dotyczy czterech umów kredytów frankowych udzielonych przez mBank w latach 2005-2008. Kredytobiorca jest ekonomistą, absolwentem warszawskiej SGH, który przez ponad dekadę pracował m.in. właśnie w mBanku na wysokim stanowisku, odpowiedzialnym za działalność skarbcową, a później kontynuował pracę na podobnych stanowiskach dyrektorskich w innych bankach.
Zebrany przez bank materiał dowodowy wskazuje, że kredytobiorca był ekspertem w zakresie finansów, zajmując się m.in. opracowywaniem tabel kursów banku, tabel kursów terminowych, czy operacjami swapów walutowych. Na rozprawie zeznawał także Cezary Stypułkowski, prezes mBanku.
Prawnicy tej instytucji powołali się na zeznania jednego ze świadków, z których wynika, że kredytobiorca był współtwórcą, kreatorem umów, których legalność teraz podważa. Ich zdaniem kredytobiorca dysponował większą wiedzą na temat ryzyka walutowego niż pracownicy udzielający konsumentom informacji.
Co widziała czego nie pracownik sprzedający kredyty chf
Kredytobiorca pracujący w banku zajmował się współpracą z klientami instytucjonalnymi i korporacyjnymi, nadzorując grupę osób, która zawierała różnego rodzaju transakcje z tymi klientami, w tym transakcje walutowe. W trakcie rozprawy wyjaśnił, że transakcje walutowe, które obsługiwał, miały na celu zabezpieczenie, a nie wystawienie klienta na ryzyko walutowe.
Przyznał, że miał świadomość fluktuacji kursów walut, ale nie był odpowiedzialny za monitorowanie skutków spadku czy umocnienia waluty obcej dla banku. Podczas pracy w bankach, miał styczność z transakcjami walutowymi, jednak nie z indeksowanymi hipotekami. W kolejnych latach swojej kariery pracował na wysokim stanowisku w innym dużym banku, ale jego obowiązki nie były bezpośrednio powiązane z ryzykiem walutowym.
Kredytobiorca wiedział, czym jest ryzyko walutowe, ale nie posiadał dogłębnej wiedzy na temat zachowania franka szwajcarskiego w długim terminie. Znał różne instrumenty do zabezpieczania ryzyka walutowego, jednak zauważył, że nie ma dostępnych instrumentów pozwalających na zabezpieczenie ryzyka takiego długiego terminu, jak hipoteka walutowa.
Z jego słów wynika, że był tego w pełni świadomy, zawierając umowę z bankiem. Mówił, że banki udzielające tego typu kredytów powinny stworzyć możliwość zabezpieczania ryzyka, szczególnie gdy trend kursowy był niekorzystny dla klientów. Kredytobiorca nie zajmował się wprowadzaniem kredytów indeksowanych do oferty żadnego z banków ani bankowością detaliczną.
W trakcie pracy z tabelą kursową, wiedział jak są kształtowane kursy walutowe, ale nie miał wiedzy na temat czynników wpływających na kurs walutowy i czym jest spread walutowy. Wiedział, do jakich transakcji wykorzystywana jest tabela kursowa w mBanku „w większości” przypadków.
Co powiedział kredytobiorca w sądzie?
Kredytobiorca został zapytany przez prawników banku, czy przed podpisaniem umów kredytów analizował warianty i porównywał frankowy ze złotowym? – Analizy nie przeprowadzałem, bo nie miałbym kompetencji w zakresie oszacowania tego, jak może zachować się kurs franka do złotego w horyzoncie 30 lat. Ale liczyłem na to, że bank oferujący takie kredyty taką analizę przeprowadził, i założyłem, że nie oferowałby umów, które mogłyby zaszkodzić klientowi – stwierdził kredytobiorca.
Dlaczego nie wybrał kredytu złotowego? – W 2005 r. przekonały mnie argumenty podnoszone przy oferowaniu kredytów frankowych dotyczące tego, że z powodu wejściu do UE złoty pozostanie mocny, frank będzie nadal stabilną walutą, a oprocentowanie we franku niższe. Więc kredyt bardziej opłacalny. Zakładałem, że bank poparł to analizą, a w razie odmiennej sytuacji, bank będzie reagował, a nie bezczynnie patrzył jak kurs rośnie — stwierdził kredytobiorca.
Czy zaciągając kredyt, miał świadomość, że zmiana kursu franka do złotego będzie wpływać na wysokość rat? Kredytobiorca stwierdził, że tak. A na zmianę salda w złotych? – Nie jestem w stanie teraz stwierdzić, czy akurat o tym aspekcie myślałem. Teraz mam świadomość, czy saldo może zmieniać się w ślad za zmianą kursu, ale nie pamiętam, jak było, gdy brałem kredyt – zaznaczył klient.
Bank podczas rozprawy argumentował, że alternatywą dla hipoteki frankowej były kredyty złotowe, ale one – ze względu na wyższe stopy procentowe – były droższe i można dostać mniejszą pożyczkę. Gdyby powód zdecydował się na kredyt złotowy, koszt takiego kredytu byłby znacznie większy, niż w przypadku unieważnienia umów zawartych z bankiem. — Oznacza to, że unieważnienie tych umów prowadzi do nadzwyczajnego wzbogacenia w porównaniu do klientów złotowych, którzy kierowali się ostrożnością i wybrali kredyty bez ryzyka walutowego — stwierdzili prawnicy banku. Według wyliczeń banku kredytobiorca w razie unieważnienia czterech umów uzyskałby prawie 3 mln zł korzyści w stosunku do sytuacji, gdyby zaciągnął analogiczne kredyty w złotych.
— Pragniemy zwrócić uwagę na okoliczności absolutnie wyjątkowe dla tej sprawy. Powód był pracownikiem banku, w swojej pracy zawodowej zajmował się ustalaniem kursów w tabelach banku oraz szeroko pojętym ryzykiem walutowym. Jest osobą, która w czasie zawierania umów kredytowych zajmowała kierownicze stanowiska w innych bankach, nadal zajmując się rynkami walutowymi – mówili w mowie końcowej prawnicy mBanku.
Dodali, że podpisując swoją pierwszą umowę kredytu walutowego miała doświadczenie w zawieraniu i wykonaniu takiej umowy, bo w grudniu 2004 r. zawarł z mBankiem analogiczną umowę hipoteki indeksowanej do franka (została spłacona po paru miesiącach ze względu na problemy dewelopera).
— Uwzględnienie żądań powoda o ustalenie nieważności umów i o zwrot nadpłaconych rat prowadziłoby do jaskrawego pogwałcenia podstawowych zasad porządku prawnego. Ta sprawa w naszej ocenie powinna być traktowana jako precedens na tle tzw. spraw frankowych i stanowić klasyczny przykład, gdy powoływanie się na abuzywność klauzul umownych jest niezgodnie z celem i przeznaczeniem tego prawa i stanowiłyby jego nadużycie – dodali przedstawiciele mBanku.
Bankowi prawnicy twierdzili, że unijna dyrektywa 93/13 (to na nią powołują się frankowicze, domagając się unieważnienia umów i darmowego kredytu) ma na celu przywrócenie równowagi stron, a nie uprzywilejowanie konsumenta. Powoływali się także na proporcjonalność sankcji do charakteru naruszenia oraz na zakaz bezpodstawnego wzbogacenia.
Pełnomocnicy banku zapytali, czy przeczytał tekst umów przed podpisaniem? Stwierdził, że „zapoznał się” z umową. — Przyjąłem do wiadomości postanowienia, ale umowy były nienegocjowalne. Zwykle postępuję tak, że podpisuję umowy, wykazując zaufanie do instytucji przedstawiającej umowy. Czy miał zastrzeżenia co do umowy? Odparł, że pracownik banku nie był upoważniony do negocjacji umów. Stwierdził, że nie było możliwości, aby zgłaszać uwagi.
Konsument czy przedsiębiorca?
Sporo uwagi podczas rozprawy poświęcono temu, czy powoda sąd powinien potraktować jako konsumenta, czy przedsiębiorcę. Kredytobiorca stwierdził, że chce skorzystać z ochrony jako konsument i nie chce być wiązany abuzywnymi zapisami umowy. Jego prawnicy ocenili, że ochrona konsumenta należy się niezależnie od stanu majątkowego, wiedzy, doświadczenia czy liczby przeprowadzonych transakcji. Powołali się przy tym na orzecznictwo TSUE (m.in. sprawa o sygnaturze C-110/14). Bierze się pod uwagę powinności banku, a nie sytuację konsumenta. Choćby uznano, że klient ma fachową wiedzę, to przysługuje mu ochrona konsumenta, bo jest słabszą stroną w umowach zawieranych z przedsiębiorcą – argumentowali.
Przekonywali, że dla statusu konsumenta nie ma ilość czy wartość transakcji ani częstotliwość, ważne, aby nie były związane z prowadzeniem działalności gospodarczej. Dodali, że obrót konsumencki to nie tylko obrót konsumpcyjny, ale też wszelka działalność dotycząca pomnażania majątku czy inwestycji (o ile nie jest na tyle zorganizowana, aby traktować to jako działalność gospodarczą czy zawodową). W tej sprawie mamy do czynienia z obrotem prywatnym, a nie gospodarczym. Z orzecznictwa TSUE wynika, że w żadnym wypadku nie można traktować transakcji jako związanej z działalnością gospodarczą, gdy nie zarejestrowano takiej działalności, bo byłoby to sprzeczne z zasadą przewidywalności przepisów prawa. Dlatego fakt, że powód zawarł cztery umowy, nie stanowi przeszkody dla uznania go za konsumenta i objęcia go ochroną wynikającą z dyrektywy 93/13 — przekonywali prawnicy klienta.
— W naszej ocenie nie ma podstaw do udzielenia powodowi ochrony konsumenckiej. Jednak nie ze względu na wiedzę kredytobiorcy o produktach indeksowanych – stwierdzili pełnomocnicy mBanku. Ich zdaniem powodem jest to, że kredytobiorca prowadził de facto działalność gospodarczą i kredyty zostały zaciągnięte w związku z nią.
— Materiał dowodowy wskazuje, że co najmniej dwie z czterech nieruchomości były wynajmowane w celach zarobkowych, a jedna z nich została sprzedana w 2021 r. Biorąc pod uwagę wzrost wartości nieruchomości od 2006 r., powód znacząco zyskał na tej transakcji. Sprzedał ją za 2,6 mln zł, a kupił za około 850 tys. zł. Bank szacuje na podstawie danych GUS, że tylko za ostatnie 10 lat korzyść powoda to 930 tys. zł, a wzrost wartości wszystkich czterech kredytowanych nieruchomości to 2,6 mln zł.
Z okoliczności sprawy wynika, że powód miał już zaspokojone potrzeby mieszkaniowe i miał świadomość, że nie będzie wykorzystywał wszystkich lokali do celów prywatnych. Według naszych ustaleń również nieruchomość nadmorska była wynajmowana. Wynajmowanie co najmniej dwóch nieruchomości – a w naszej ocenie trzech – miało charakter ciągły i zarobkowy o dużej wartości – wskazywali prawnicy banku.
Ich zdaniem płatności czynszów, wykazane przez kredytobiorcę odbiegają od tych, na które wskazują dowody zebrane przez bank. 8-9 tys. zł miesięcznie, co daje 98-108 tys. zł rocznie. Tymczasem kredytobiorca twierdził, że w przypadku jednej z nieruchomości faktyczny czynsz wynosił 5,5 tys. zł, tzn. to był jego dochód, bo kwota ta była wynikiem pomniejszenia o zaliczki na wspólnotę i np. telewizję. Rocznie – jak wyliczał – dawało to 66 tys. zł zysku przed podatkiem. Druga nieruchomość jego zdaniem dawała 3,5-4,5 tys. zł miesięcznie zysku, czyli to kwoty od 42 tys. zł do 54 tys. zł rocznie. — Przy założeniu, że były cały rok wynajmowane, ale były przerwy, więc trudno to teraz precyzyjnie ustalić – wskazywał kredytobiorca.
Przedstawiciele powoda argumentowali, że klient nie prowadził działalności gospodarczej zarejestrowanej w CEIDG. Bank jednak argumentował, że status przedsiębiorcy zależy od stanu faktycznego, niezależnie od rejestracji w urzędzie. Twierdzili, że de facto kredytobiorca prowadził działalność gospodarczą, wynajmując nieruchomości na skalę zarobkową, co zdaniem banku przesądzało o tym, że powinien być traktowany jako przedsiębiorca, a nie konsument. W związku z tym, sprawa zyskuje dodatkowe aspekty do rozważenia przez sąd.